“Alfombra”, “alféizar”, “almohada”, “guitarra”, “jirafa”, “cifra” i wiele innych. Osiem procent – tyle w języku hiszpańskim jest arabskich słów. Kiedy wspominam o tym na lekcjach, niektórzy się dziwią. Skąd nagle arabski w hiszpańskim? Przeczytaj “Lajla znaczy noc” Aleksandry Lipczak, a zrozumiesz, jak złożona jest historia Andaluzji, Hiszpanii, a także – twoja własna.
U źródła
Półwysep Iberyjski przed 711 rokiem bardzo różni się od tego, co dziś znamy. Nie ma tam ryżu (a więc nie ma też paelli), pomarańczy, cytryn, cukru, ciecierzycy, churros… Brakuje niemal wszystkiego, co dziś kształtuje wizerunek Hiszpanii. Nawet flamenco, azulejos i fantazyjnej architektury. 711 – początek Al-Andalus, zarządzanego przez kalifów tworu, który przez następne prawie osiemset lat będzie zajmował większe i mniejsze obszary Półwyspu. To tam znajdziemy źródła znanej nam hiszpańskiej kuchni, architektury, a nawet chrześcijańskich figur Maryi. “Muzułmanie byli na południu Hiszpanii dłużej niż chrześcijanie, którzy przyszli po nich”. A my wciąż nie dostrzegamy, jak wiele po sobie zostawili. Może dlatego dziwi nas obecność arabskich słów w hiszpańskim?
Lub może dlatego – odpowiada autorka, że dziś meczet w Kordobie jest meczetem-katedrą? Może dlatego, że jeszcze kilka lat temu modlący się w nim muzułmanie byli wyprowadzani przez strażników? A może dlatego, że w Alhambrze, granadzkiej czerwonej twierdzy, stoi jedna z pereł renesansu – pałac Karola V? Historia muzułmanów, Żydów i innych ludów na Półwyspie Iberyjskim, rozpoczyna się wspólnym życiem – convivencia. Wizja współżycia być może nie przystaje do tego, jak zwykliśmy postrzegać średniowiecze. Ze szkoły pamiętamy przede wszystkim mrok, bitwy i krucjaty. Lipczak nie zapomina o okrucieństwie tamtych czasów i intrygach politycznych. Skupia się jednak na opowieści o rozwoju sztuki i architektury, osiągnięciach nauki i sąsiadach, którzy wspólnie modlą się o deszcz. Tym samym przekazują sobie nawzajem wiedzę o świecie, zwyczaje, a nawet modlitewne gesty.
Potem już nie jest tak pięknie. Wypędzenia, banicje, tortury. Trudne relacje wciąż bardziej lub mniej współistniejących ze sobą kultur. Nie czarno-białe, trudne do zaklasyfikowania i uchwycenia. Jakże by było prosto, gdyby dało się tu zastosować chociaż podział prawo – lewo lub konserwa – progres! Tego u Lipczak nie znajdziesz, bo ona jest mistrzynią ukazywania niuansów, które wytrącają ze stereotypowego myślenia. Nie pozwala na uproszczenia. Nie daje myśli czytelnika spocząć w jakże wygodnych ramach podziałów.
“Lajla znaczy noc” dla lepszego świata
Kultura Andaluzji, choć stanowi centrum tej opowieści, służy jako przykład złożoności historii Europy i świata. A także historii indywidualnych, w których pochodzenie i przyzwyczajenia naszych przodków stanowią mieszankę tego wszystkiego, z czym się stykali. Podczas lektury przypomniał mi się swego czasu popularny film The DNA Journey, którego bohaterowie po przebadaniu swoich genów zmienili przekonania o tym, kim są oraz skąd pochodzą.
Podobny cel przyświeca Aleksandrze Lipczak. W dawnych faktach, dziełach i postaciach szuka przyczyny dzisiejszych konfliktów. Dekonstruuje zagrywki polityków, którzy w walce o władzę upraszczają historię. Przestrzega przed zbyt powierzchownym spojrzeniem na teraźniejszość. Wierzy, że zrozumienie niuansów pozwoli nam na otwartość w przyszłości, a tym samym – na lepszy świat.
Po “Lajla znaczy noc” sięgnęłam pełna oczekiwań. Nic dziwnego – debiutancki reportaż tej autorki, “Ludzie z placu Słońca”, to jedna z moich ulubionych książek. I do niej odsyłam dociekliwych uczniów i uczennice, jeśli pytają o problemy współczesnej Hiszpanii. Znając warsztat autorki, spodziewałam się umiejętnie skonstruowanego reportażu. Podejrzewałam, że zapewne pojawią się historie jednostek, ukazujące szersze tło. Mogłam nawet przypuszczać, że analiza wielokulturowości Hiszpanii i jej źródeł będzie trafna i porywająca. Że będzie łamać stereotypy i ucierać nosa podziałom. Nie zawiodłam się.