Lektury: “Ludzie z Placu Słońca” to nie tylko plaża, tapas i walki byków. Na szczęście!

Staliśmy przy stoisku Wydawnictwa Dowody na Istnienie na Warszawskich Targach Książki. Kiedy do niego dołączyłam, mój mąż trzymał już w rękach stosik książek do kupienia. Tymczasem na ladzie leżeli jeszcze “Ludzie z Placu Słońca” Aleksandry Lipczak.

Na placu Słońca wcale nie jest tak słonecznie

Decyzja o kupieniu tej książki nie była łatwa. Wiedzieliśmy o niej tyle, że to reportaż o współczesnej Hiszpanii. Baliśmy się zawodu pomieszanego ze złością – nieraz nas to już spotkało. Jak wiesz z tego bloga, Hiszpania jest nam bardzo bliska. Mieszkaliśmy tam, znamy dobrze język, literaturę, kulturę i historię tego kraju. Ilekroć stykaliśmy się z jego wizją kreśloną przez nie-Hiszpanów (a i zdarzało się, że przez niektórych Hiszpanów), była ona często powierzchowna i pełna stereotypów. Bardzo nie chciałam przeczytać znów o raju pełnym tapas, plaż i walk byków. Nie zawiodłam się, wręcz przeciwnie.

“Ludziom z Placu Słońca” daleko do opowieści o Hiszpanii, w której jedzenie jest pyszne, a ludzie szczęśliwi. Lipczak nie zastanawia się “ale jaki kryzys skoro tyle tutaj turystów?”. Cierpliwie, a przy tym budując napięcie jak w powieści sensacyjnej, tłumaczy, jak to się stało, że dobrze prosperujący kraj, który niemal cudem szybko podniósł się z autorytaryzmu, nagle stał się siedliskiem eksmitowanych bezrobotnych.

Paradoksy i ciekawostki

Użyty w książce język jest prosty i błyskotliwy, a miejscami, kiedy na chwilę można rozluźnić atmosferę, dowcipny. Bez przydługich opisów udało się pokazać złożoność dzisiejszej sytuacji w kraju o postępowym prawie obyczajowym, który mentalnie pozostaje konserwatywny. To efekt szybkiego tempa zmian i  nieprzepracowanej reżimowej przeszłości. Autorka w sprytny sposób wykorzystuje figurę pars pro toto – część za całość – jako sposób na ekspresowe budowanie tła. Historie jednostek ukazują sytuację całych pokoleń, a lista języków i dialektów używanych w całej Hiszpanii wyjaśnia jej kulturową i etniczną różnorodność.

To wszystko służy do pokazania politycznych i obyczajowych paradoksów oraz różnic między bogatymi i biednymi, trzydziesto- i pięćdziesięciolatkami, działaniem prywatnym i publicznym. Jednocześnie przekaz jest w dużej mierze uniwersalny: dotyka bieżących tematów, z którymi czytelnik też się w jakimś stopniu zmaga. Nie podaje prostych przepisów, ale bez ogródek pokazuje konsekwencje poczynań władzy i jednostek. Nic, tylko wyciągać wnioski.

“Ludzie z Placu Słońca” to książka dla każdego myślącego czytelnika. Dla tego ciekawego świata i tego, który interesuje się właśnie Hiszpanią. Także dla każdego, kto wybiera się na plażę w Lloret de Mar czy innej turystycznej miejscowości, bo ta lektura pozwoli mu dostrzec, że hotelowo-turystyczna fasada to tylko nieistotny kawałeczek tego, czym naprawdę jest Hiszpania. Tymczasem ja planuję kolejną wycieczkę do biblioteki Instytutu Cervantesa w Warszawie – po tej lekturze moja lista książek do przeczytania znów się wydłużyła.

Na zdjęciu, obok książki, typowa hiszpańska tortilla de patatas w moim wykonaniu.

Ten tekst ukazał się pierwotnie na moim blogu książkowym nonienotak.wordpress.com

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.