Jestem nauczycielką moich dzieci. Każdego wieczora sadzam dzieci przy stole i cierpliwie przedstawiam im nowe słówka. Potem za pomocą kart obrazkowych sprawdzam ich wiedzę. Na koniec robimy kilka zadań z gramatyki i śpiewamy piosenkę. Kiedy będą starsze każda lekcja będzie się zaczynać kartkówką. Czy rodzic może być nauczycielem swojego dziecka?
Uczyć tylko cudze dzieci?
Wśród dwu- i wielojęzycznych rodziców niedawno wybuchła dyskusja na temat opublikowanego na YouTube Q&A znanej nauczycielki angielskiego Arleny Witt. Rozmowa toczyła się na temat jej opinii o dwujęzyczności, w tym dwujęzyczności zamierzonej. Nie zgadzam się z nią, ale moją uwagę zwróciło coś innego. Witt mówi o tym, że nie zamierza uczyć swojego dziecka angielskiego, ponieważ dziecko i rodzica łączy “inna więź” niż z nauczycielem i “jest to kwestia relacji”. Najlepiej więc – jej zdaniem – żeby dziecko uczył ktoś obcy. Tę myśl rozwija w rozmowie z Jarkiem Kanią w podcaście Ojcowska strona mocy.
Nie upieram się, że Arlena Witt musi uczyć swoje dziecko angielskiego. Niemniej jednak twierdzenie, że uczenie własnego dziecka to konflikt roli (nauczyciel – rodzic) świadczy o tym, że jego autorka niewiele wie o relacjach rodziców z dziećmi. Ale przecież nie musi być w tym względzie specjalistką – i nie jest. Swoją wypowiedź opiera na własnym doświadczeniu, co zresztą przyznaje. Czuje się niekomfortowo ucząc swoich znajomych, więc zakłada, że uczenie własnego dziecka angielskiego wywoływałoby w niej ten sam dyskomfort. A to z kolei świadczy o tym, jakim sama jest nauczycielem i jak tę rolę postrzega.
Nauczyciel nie musi zmuszać
Mija kolejna dekada XXI wieku. Szkoła waldorfska, Montessori i inne alternatywne metody nauczania to nic nowego. Istnieje neurodydaktyka. A wciąż postrzegamy nauczycieli jako żandarmów, którzy nakazują i zakazują! Wykładają, gnębią kartkówkami i sprawdzianami, wystawiają oceny. Ewentualnie, w lepszym scenariuszu, są w tym wszystkim mili i mają szacunek do uczniów.
Mam wrażenie, że za wypowiedziami Arleny Witt kryje się taki właśnie wizerunek nauczyciela. Bo w podobnej sytuacji i ja nie wyobrażam sobie uczenia moich dzieci czegokolwiek. Wystawiania im ocen, rozwlekania się na tematy gramatyczne i odpytywania ze słówek. Nie tak wygląda nasz hiszpański w domu. Unikam zresztą takich zachowań jako lektorka, na co mogę sobie pozwolić, pracując poza systemem edukacji publicznej. Ale i “w systemie” spotkałam nauczycieli, którzy kierowali się przede wszystkim szacunkiem do ucznia, jego indywidualności i pasji; którzy nie musieli zmuszać.
W moim, popartym odpowiednimi lekturami, przekonaniu nauczyciel powinien być przewodnikiem po swojej dziedzinie. Szanować. Pozwolić uczniowi na popełnianie błędów i samodzielne poszukiwanie rozwiązań. Pomagać w korygowaniu. Proponować. Wsłuchiwać się w potrzeby ucznia. Wspierać jego pasje i indywidualną ścieżkę rozwoju. Cieszyć się spędzanym z uczniem czasem i dać się zachwycić postępami.
A rodzic? Czy nie byłoby świetnie, gdyby i rodzice byli takimi przewodnikami? Wielu jest, na szczęście.
Czy rodzic może być nauczycielem?
Wszyscy rodzice, świadomie lub nie, są nauczycielami swoich dzieci. Twierdzenie czegoś przeciwnego świadczy o nieznajomości tematu i braku obserwacji. A właśnie przez obserwację uczą się dzieci. Podglądają i naśladują – na tym polega proces nauki. Od swoich pierwszych chwil dziecko uczy się od rodzica bliskości, reagowania na emocje, zaspokajania potrzeb. Jego mózg kształtuje się właśnie w relacji z rodzicem.
Od rodziców uczymy się zachowań społecznych. To oni są naszymi wzorcami w reagowaniu na różne sytuacje. Pierwszymi nauczycielami higieny osobistej, finansów i matematyki. Skąd wątpliwości, czy rodzic może być nauczycielem? Czym wspólne czytanie po hiszpańsku różni się od wspólnego czytania po polsku (poza językiem)?
Nasz hiszpański nie wygląda tak jak we wstępie do tego tekstu. My się po prostu komunikujemy po hiszpańsku, o czym już wcześniej pisałam. Poznaję coraz więcej rodziców, którzy zdecydowali się wprowadzić hiszpański w domu w niewielkim wymiarze czasu. Niektóre zabawy w ich domu odbywają się po hiszpańsku. Jest śpiewanie piosenek, czytanie, wspólne oglądanie bajek i filmów. Ci rodzice nie są nastawieni na dwujęzyczność, a na kontakt dziecka z językiem. Niektórzy uczą się razem z dzieckiem, dając tym samym piękną lekcję rozwijania pasji na każdym etapie życia. Każda rodzina to osobna historia, ale ja w żadnej z nich nie widzę dziwnej relacji i “konfliktu roli”. Wręcz przeciwnie, widzę budowanie więzi również na wspólnych działaniach i obopólnej nauce.
Pięknie napisane! Zgadzam się w 100% natomiast z panią Arleta wogole…dziwię się, że pedagog może wygłaszać takie poglądy.
Będę obserwować bloga bo hiszpański to moja miłość, ale też nie umiem się zabrać za naukę na poważnie. Pomyślałam że poza angielskim, który przekazuje mojemu synowi, będziemy uczuć się razem “języka południa, ciepła i pomidorow”. Bardzo mnie zmotywowałas pisząc że mogę również pokazac dziecku, że mama ma pasje i ja realizuje😀. Pozdrawiam serdecznie!
Cieszę się, że udało mi się cię zmotywować. A w jakim wieku jest syn?